Ścieżki kariery menedżerów
Projekt to podróż, podróż to projekt (II)




Jak wspomniała Pani Lidia w poprzednim wywiadzie, niniejsza nagroda szczególnie Ją ucieszyła, gdyż stanowiła ją suma pieniędzy przeznaczona na bilety lotnicze, co wspaniale korespondowało z jej pasjami podróżniczymi.
W zamieszczonym już na stronach KarieraManagera.pl wywiadzie, Pani Lidia opowiadała nam o swojej drodze do kariery i istotnych momentach w niej występujących. II część wywiadu zostanie poświęcona jej pasjom. Tym, które są w jej życiu najważniejsze oraz stanowią swoistą motywację do wszelkich działań.
KM: Gromadząc wiadomości o Tobie można powiedzieć, że jesteś osobą wszechstronną - inżynier, menadżer, podróżnik, żeglarz, fotograf i właścicielka firmy. Która z powyższych ról najbardziej Cię identyfikuje?
L.B: Nie zaczynajmy od najtrudniejszych pytał. Clue polega na tym, że te role się przenikają, o żadnej nie mogą powiedzieć, że mnie jakoś szczególnie identyfikuje. Jestem takim trochę człowiekiem renesansu.
KM: W poprzednim wywiadzie wspomniałaś, że podróż to Twoja pasja, odwiedziłaś już mnóstwo krajów…co Ciebie tam ciągnie?
L.B: Podróżuję zwykle w bardzo niedużej grupce 2-4 osoby, czasem, choć rzadko samodzielnie, nie korzystam w tzw. „package tour”, gdzie podąża się za przewodnikiem i często nie wie nawet, co się zwiedza. Omijam też getta turystyczne, czyli zamknięte hotele z basenami i pełnym wyszynkiem. Wolę powłóczyć się po portach, polach, zaułkach, porozmawiać z "tambylcami", ewentualnie posiedzieć z innymi "backpackersami" w knajpce i wymienić wspomnienia z drogi.
W podróż ciągnie mnie chyba przede wszystkim ciekawość. A ciekawi mnie prawie wszystko, zawsze otwartymi ustami i oczami chłonę to, co jest inne, co zadziwia.
KM: To trochę jak dziecko?
L.B: właśnie! Kiedyś, usłyszałam, że „Curious kids, 6 or 66 are those who are constantly in trouble, right?” I podpisuję się pod tym obiema rękami. Nie ważne, ile masz lat, ważne, że zachowałeś ciekawość świata. U mnie chyba już tak zostanie.
KM: Powiedz jak zaczęła się Twoja pasja do podróży?
L.B: Od zawsze wyjeżdżałam. Już jako malutkie dziecko bywałam w Rabce w sanatorium, potem na koloniach, obozach harcerskich, wędrownych, wczasach, także objazdowych w wagonie sypialnym. Cała szkoła średnia to góry: co roku na powitanie wiosny były Gorce, z nocowaniem w bacówkach na cetynie, czyli na gałęziach świerkowych, latem Bieszczady, Beskidy i góry Słowacji (Mała Fatra, Tatry Niżne i Wysokie) i Bułgarii (Riła i Piryn), zimą narty. Jako studentka zostałam organizatorem turystyki i sama prowadziłam obozy wędrowne. Podczas studiów miałam okazję wyjechać dwukrotnie na praktyki do Związku Radzieckiego do Moskwy i Leningradu oraz Baku. Potem jeździłam dużo służbowo, za każdym prawie razem starając się coś zobaczyć popołudniami w miejscu docelowym, albo przedłużyć wyjazd o weekend. Teraz już prawie wyłącznie podróżuję turystycznie – daje to znacznie większą swobodę wyboru miejsca.
KM: Wspomniałaś o nartach...
L.B: Narty zaczęły się w czasie liceum, sporo jeździłam podczas studiów. A po przerwie „na dziecko” pojechałam z pięciolatkiem i od tego czasu 2 razy w sezonie biliśmy na tygodniowym lub trochę dłuższym wyjeździe w Alpy – Austria, Włochy, Francja. miałam też krótką przerwę na narciarską kontuzję – dość poważne złamanie kolana podczas zawodów amatorskich, które kosztowało mnie 2 operacje i 9 miesięcy chodzenia o kulach, ale straciłam tylko jeden sezon i do tego nauczyłam się bardzo dobrze pływać.
KM: Wiem, że także żeglujesz...
L.B: Żeglować zaczęłam późno, już po trzydziestce. właściwie nauczyłam się podstaw żeglowania i zdałam egzamin na patent żeglarza podczas obozu żeglarskiego... mojego syna. A gdy on też dostał patent, pojechaliśmy razem pływać po Morzu Tyrreńskim. I potem głównie żeglowałam po morzach: Chorwacja, Grecja, aż po odejściu z pracy wypuściłam się na zimne wody. I to od razu te bardzo zimne, na Ocean Arktyczny, w drodze na Spitsbergen.
KM: Ale przecież było ogrzewanie?
L.B: Wręcz przeciwnie! Było pieruńsko zimno, jacht ogrzewania nie miał, ale i tak parę godzin spędza się na zewnątrz. Przeżyłam dzięki wkładkom do butów na baterie, które ciągle były dla mnie ładowane. Do tego woda do mycia była nie tylko lodowata, ale i słona. Kąpaliśmy się co ok. tydzień. Wiem, że to śmieszne... to nie tak, że mieliśmy ustawiczny „dzień dziecka”. Do mycia na co dzień używałam wilgotnych chusteczek higienicznych dla dzieci. Pomimo zimna i paru dni choroby, rejs był cudowny. Przez cały miesiąc było jasno, słońce nie schodziło poniżej linii horyzontu, jedynie czasem przesłaniały je chmury. A na Spitsbergenie było po prostu wspaniale. Niebieskawy lód schodzący wprost do wody tworzył cieniutką powłokę na słonej wodzie, coś jakby rozlała się plama tłuszczu. Niezwykle gościnni mieszkańcy polskiej stacji polarnej w Hornsund cierpliwie znosili nasze co nieco za długie pluskanie się pod prysznicem. Zadziwiło mnie najbardziej, że w urządzenie gubernatora w Longyearbyen w szatni zostawia się nie tylko okrycia wierzchnie, ale i buty, a sprawy urzędowe załatwia się maszerując w skarpetkach. Buty zdejmuje się zresztą zawsze w domach prywatnych, a czasami też w sklepach.
KM: A co Wy robiliście u gubernatora?
L.B: Oj, załatwialiśmy kartki na alkohol (śmiech). Na Spitsbergenie jest strefa wolnocłowa, ale reglamentowana. Przypomniały mi się czasy kartek na mięso i czekoladę w Polsce.
KM: Jak godzisz pracę z podróżami?
L.B: Zawsze wychodzę z założenia, że jak się chce, to się uda. Mam znajomych, którzy z zazdrością wzdychają, że też by sobie pojechali, ale... i tu następuje litania powodów dla których nie mogą. A tak naprawdę to jest to wyłącznie kwestia woli i odrobiny odwagi. Jeśli się chce, to zawsze znajdzie się sposób na za mało urlopu czy pieniędzy. Ja podróżuję tanio, nocuję w prostych hotelikach, jeżdżę lokalną komunikacją, chociaż nie zawsze tą najtańszą. Czasem wynajmuję samochód. Po drodze spotykam mnóstwo ludzi, głównie młodych, którzy podróżują od wielu miesięcy. Gdy skończą się pieniążki, na trochę znajdują sobie jakąś pracę i za jakiś czas ruszają dalej. Ale do tego etapu ja nie doszłam i chyba już nie dojdę. Wolę pracować w taki sposób jak lubię i co jakiś czas wyjechać. A ponieważ pracuję „na swoim”, urlopu jako takiego nie mam, to kwestia dogrania i zaplanowania tak, żeby projekty, które prowadzę na tym nie ucierpiały. Ale nawet pracując na etacie są przecież urlopy bezpłatne.
KM: Czy przypadkiem nie jest to tak, że takie osoby obawiają się takiego wyjazdu?
L.B: Być może, ale... obawa jest tylko do chwili kupienia biletu po raz pierwszy. Potem jest już tylko z górki.
KM: Podróżujesz samodzielnie, skąd wiesz co warto zobaczyć?
L.B: Do każdej podróży przygotowuję się bardzo solidnie. Zaczęłam od wyjazdu do Meksyku, który był częściowo sponsorowany przez pracodawcę – pojechałam tam na nagranie reklamy w nagrodę za spore oszczędności. Tyle, że musiałam wymyślić sobie co będą tam robić poza dwoma dniami nagrania w Cuernavaca. A że wyjazd wypadł około urodzin Matki Boskiej z Guadelupe, to w planach uwzględniłam miejsca pielgrzymki, choć samo największe sanktuarium całkiem świadomie ominęłam. Po drodze i tak mijałam tłumy pielgrzymów, niektórzy na plecakach mieli poprzyczepiane wielkie obrazy Matki Boskiej, ozdobione frędzelkami z kolorowego papieru. Ciekawe było to, że przed światem co noc budziła mnie kanonada – okazało się, że to wierni budzą Matkę Boską, żeby nie zaspała na urodziny. Tego nie znalazłam w żadnym przewodniku, dopiero dowiedziałam się na miejscu, gdy zadałam pytanie o te nocne fajerwerki. Ale oczywiście miałam zaplanowanych kilka miejsc do odwiedzenia: Tenotihuacan, miasto Meksyk (Zocalo, nowe dzielnice, Xochimilco z pływającymi ogrodami), wulkany po drodze do Puebla - Miasta Aniołów i srebrne miasteczko Taxco. Poznałam przez Internet pilota-paralotniarza, który polecił mi Valle de Bravo, meksykańską mekką paralotniarzy. Chwilę potowarzyszyłam pilotom, a obok był rezerwat motyli monarchów wędrownych (Danaus plexippus), które przylatują na zimę z Kanady. Zawsze w te same miejsca, mimo, że nigdy nie mają szansy powtórzyć tej podróży, bo przylatuje kolejne pokolenie. Zobaczyłam zyliony motyli siedzących jeden obok drugiego na pniach drzew. A spłoszone zbyt głośną rozmową wirowały jak wielkie płatki śniegu... po prostu boskie!
Na ten sam temat:
r e k l a m a

Finansowe rady dla nie finansistów: w co inwestować, jak wybrać ubezpieczenia z najwyższej półki i oferty private bankingu.
- Podróżujący służbowo Polacy chcą... | 06-10-2015
- Raport Płacowy Antal - Wynagrodzenie... | 23-07-2015
- Dolar dzisiaj osiągnął rekordowy od... | 10-03-2015

Czym jeżdżą polscy menedżerowie.
- Samochód służbowy jako... | 11-12-2014
- Niebanalne auto dla ambitnego... | 18-10-2013
- Audi Q7 - lifting i zmodyfikowane... | 19-05-2013
- O nas |
- Kontakt |
- Reklama |
- Biuro prasowe |
- Partnerzy |
- Regulamin |
- Mapa serwisu |
- Zgłoś błąd |
- Polityka prywatności |
- RSS |
- na górę strony ^
- Copyright ©JOBS.PL SA 2008-2013 Wszelkie prawa zastrzeżone.
- projekt i wykonanie: agencja interaktywna .apeiro